10.04.2011

Weekend "ciekawego" jedzenia

Ciepło, przyjmenie,
smog delikatnie gryzie w gardło
(słońca brak przez smog)
Czas na pierwszego posta z cyklu - czego to się nie zje :) Ostrzegam, opis i niektóre fotki mogą być "niesmaczne" :).
Tytułem wstępu, dorwałem artykuł w pewnej gazecie z najdziwniejszymi potrawami w Pekinie. Ponieważ pogoda dopisała, to dlaczego się nie wybrać i nie pozwiedzać, tfu, popróbować....

No to lecimy :)






 Pierwsza pozycja w menu, zapewne najbardziej wow - główki króliczków!

Tuś tuś, króliczku
 Tak, całe :). Czyż nie wyglądają uroczo? Popatrzcie, nawet mają oczka! Awwww, jak słodko!

Ok, ok, sorry :p.  Nie wiem co mogę powiedzieć - ot, głowa jak głowa, każdy kiedyś głaskał królika ;). Wielkość  to mniej więcej mała zaciśnięta pięść, więc jedną się człowiek nie przeje. Ponieważ są całe, to czeka nas odrobina zabawy przy jedzeniu.



Bardzo przydatne
Otóż kroki przy spożywaniu wyglądają tak (przyda się odrobina wyobraźni, hie hie) - wyłamujemy szczękę, zjadamy język, wygryzamy podniebienie, rozłamujemy szczękę i wyjadamy mięso, następnie miażdzymy czaszkę, wysysamy mózg, rozrywamy czaszkę na pół, wysysamy i wyjadamy całe mięso które pozostało - nie zapominając o oczach!

Uf. Jak wrażenia? ;). Teraz jasne dlaczego się przydają rękawiczki, prawda? Duużo frajdy, lepsze niż karp :). Jeżeli idzie o mięso, to różnie. Język i podniebienie są świetne (zobaczcie sobie jakiegoś króliczka, mają takie kochane chropowate podniebienia ;p), mięso dookoła bardzo delikatne i fajne, móżdżek słaby - trochę taki bez wyrazu, oczka powyżej przeciętnej.
Summa summarum, lubię króliki, tfu, króliczki :)
Kto głodny? :P

W menu wyglądało
lepiej

Po takim wstępie reszta zapewne Was zanudzi, sorry. Na deser mamy ogony świnek. Zgadując po ilości kawałków to było ich tam z 4. Wrażenia nie za bardzo, nie zostałem Wielkim Miłośnikiem Świńsich Ogonków do obiadu. Króliczki były dużo lepsze. Mięso wydawało się za bardzo mdłe i bez specjalnej nutki. Zdecydowanie wolę mięso sprzed ogona ;)







Fotka nie odda zapachu
Ok, to było tyle ciekawostek na jeden dzień. Następnego dnia, ponieważ pogoda dopisała (było słoń ce! Ba, nawet wskaźniki pokazywały że jakość powietrza jest "Good"! Rzadko to tutaj widuję), uderzyłem na Śmierdzące Tofu. Tym razem to nie moja fantazja, ta potrawa naprawdę tak się nazywa :). Skoro już próbować Śmierdzącego Tofu, to dlaczego by nie w "Najbardziej śmierdzącym na świecie" miejscu? Ponownie, to nie mój wymysł tylko oryginalna nazwa miejsca :). Śmierdzące tofu to, w skrócie, sfermentowane tofu. Teoretycznie powinno fermentować i nabierać khm "mocy" przez kilka miesięcy, lecz obecnie fabryki potrafią zrobić śmierdzące tofu w dzień - dwa (nie dziwi mnie to). Występuje w róznych odmianach i rodzajach, to do którego się dorwalem to głęboko smażone tofu. Zapach? Heh, nie wiem. Według opowieści odrzucający, niczym zepsute mięso. Jednak gdy kupowałem swoją porcję to coś było w pobliżu było remontowane i zapach z remontu zabijał wszystko inne. Chyba, że to właśnie było tofu, nie jestem pewien :). Wiem natomiast, że z bliska nie czuć było niczego specjalnie nieprzyjemnego. Ok, zapach budził pewne skojarzenia które, gdy dało się pamięci oraz fantazji odrobinę pochulać, nagle sprawiały że żołądek zaczynał się wywracać a świat wirować, lecz wystarczyło się pilnować i było okej. Sam smak super :O. Pierwsze dwa kawałki nie za bardzo, lecz potem się wczułem (dowcip!) w to co gryzę i było ekstra. Gdzieś na necie znalazłem że smak jest porównywalny do niebieskiego sera, więc możecie sobie wyobrazić. Dla mnie tofu dużo lepsze niż ser :D. Jak wrócę do Wieży Bębnów to zabiorę się za ŚT jeszcze raz :)

Z eksperymentów jedzeniowych na razie tyle. Cóż może być lepszego na trawienie nieznanych rzeczy niż odrobina wina? Spróbujmy, co my tutaj mamy? O, wino ze sfermentowanego końskiego mleka! Idealne do kolacji ;).

Szpan opakowanie
Mmm brzmi wspaniale, prawda? Jasne! Otworzyłem butelkę (samo w sobie to bajer, cała ceramiczna, z metalową zawieszką którą rozłamuje się ceramiczny korek), nalałem do kieliszka od wina, spróbowałem odrobinę, wylałem resztę, umyłem kieliszek, sprawdziłem etykietę. Taaa, 42%, dobrze wyczułem. Wino? Wrrr.

Tzn, jest jeszcze szansa że to nie to, ale - konsultując z dziewczynami z mieszkania - na opakowaniu jest krzaczek oznaczający "mleko" ;)

Jednak pozostanę przy Veo :)


Na jeden weekend wystarczy eksperymentów, na kolację był klasyczny Gong Bao. Co następnym razem? He he he.... Spróbuję znaleźć coś do szpiku ciekawego :D

1 komentarze:

Czuczu pisze...

te kroliczki to tak bardzo wielkanocnie hahaha :D

Prześlij komentarz